The Newsroom 27

W kościele Matki Boskiej Różańcowej w Kłodzku trzy linie wskazują, jak wysoko sięgała woda podczas tak zwanej Powodzi Tysiąclecia. Najwyższa linia sięga 344 cm. Woda w lipcu 1997 spustoszyła region, wdarła się do 700-tysięcznego Wrocławia. Życie straciło 56 osób, a majątki życia dziesiątki tysięcy Polaków.

Wieczorem 7 lipca 1997 r. pod naporem wód Nysy Kłodzkiej pękł wał chroniący dzielnicę Nysa, na południe od wyspy Piasek w Kłodzku. W ciągu około piętnastu minut to osiedle wypełniło się „tak jakby się nalewało do wanny wodę” – mówi Bożena Krawczyk-Szymańska. Woda zalewała jej mieszkanie na parterze betonowego budynku wybudowanego w latach 60. ubiegłego wieku. Budynku, który nie powinien tu stać, bo Niemcy, do których te tereny należały przed drugą wojną światową, przeznaczyli ten obszar na strefę zalewową. Potrzebną właśnie w takich sytuacjach, jak ta z lata 1997 roku.

Powódź zebrała obfite żniwo. Woda zalała 11% miasta i zniszczyła prawie 600 domów. „Na moim podwórku były 2 trupy, jeden w śmietniku, a drugi na drzewie” – wspomina poruszona pani Anna.

W Kłodzku zginęło co najmniej kilkanaście osób, a w całym powiecie około dwudziestu. „Woda się przelewała i porywała, zabierała wszystko, to było jak tsunami” – mówi Ryszard Niebieszczański, wójt gminy Kłodzko w czasie powodzi w 1997 roku. „Tutaj, gdy jest powódź (…) woda z imponującą siłą porywa kamienie, całe drzewa (…), ale też budynki, dachy, a nawet pojazdy” – tłumaczy Marek Źródłowski, dyrektor lokalnego biura spółki państwowej Wody Polskie, odpowiedzialnej za ochronę przeciwpowodziową. W 1997 roku powódź zmyła mosty, domy, ciężarówki i wszelkiego rodzaju gruz, powodując znaczne szkody. „Było mało światła, słychać było tylko wielki hałas” – wspomina Aleksandra Błąkała, mieszkanka Długopola-Zdroju.

Widok na osiedle Nysa z budynku przy ulicy Malszewskiego. Podczas powodzi w 1997 roku woda sięgała do pierwszego piętra tych budynków. Znaleziono ciało na wierzchołku jednego z dzielnicowych drzew. | Marius Bihel

Kłodzko „węzeł hydrologiczny”

Tutaj życie zawsze funkcjonowało przy rzekach, aby ułatwić dostęp do wody. We wsiach większość budynków powstała wzdłuż rzek” – wyjaśnia Piotr Marchewka, radny powiatu kłodzkiego. W ostatnich latach samorządy zakazały budowania na terenach zagrożonych powodzią, „ale ludzie zapomnieli, za trzy lata minie 30 lat od powodzi tysiąclecia (…) wiele osób odbudowało swoje domy w tym samym miejscu”.    

W ostatnich 4 latach co roku 4 razy były ogłaszane stany zagrożenia” – zwraca uwagę Jan Kalfas, szef wydziału zarządzania kryzysowego w powiecie kłodzkim.

Na terenie Ziemi Kłodzkiej występują typowe powodzie obszarów górskich. Nachylenie terenu powoduje, że woda szybko wpada, ale równie szybko opada. Przez region przepływa Nysa Kłodzka o długości 62,82 km. Jest zasilana przez kilkusetkilometrową sieć dopływów, które spływają z Sudetów.

W tzw. zlewni Górnej Nysy „wszystkie cieki wpływają do centralnego, czyli do Nysy Kłodzkiej” – wyjaśnia Radosław Stodolak, hydrolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. W Kłodzku Nysa płynie na długości ok. 10 km. Bywa groźna, bo tu właśnie jest zasilana przez 7 swoich dopływów, w tym dwa ważniejsze: Bystrzycę Dusznicką na lewym brzegu i Białą Lądecką na prawym brzegu. Kłodzko jest „węzłem hydrologicznym, w którym kumulują się fale powodziowe” – wyjaśnia Marek Źródłowski.

Dodatkowym elementem zwiększającym ryzyko powodzi w powiecie kłodzkim są ulewne deszcze, które regularnie nawiedzają Sudety. Opady koncentrują się w szczególności w masywie Śnieżnika, na wschodzie regionu, gdzie wznosi się Nysa Kłodzka. „W Kotlinie Kłodzkiej zawsze ryzykiem były powodzie letnie (…) Teraz na przykład obserwujemy, że dużo ich rodzi się w okresie wiosennym albo nawet późno zimowym” – wyjaśnia Radosław Stodolak. W Polsce luty jest statystycznie najbardziej suchym miesiącem w roku, ale w 2024 r. „spadło ponad 100% więcej deszczu niż zwykle”.

Powstrzymywanie fali

Unia Europejska i Bank Światowy wspierają projekt ochrony przeciwpowodziowej w Kotlinie Kłodzkiej. Głównym elementem tej inwestycji są cztery suche zbiorniki przeciwpowodziowe regulujące przepływ Nysy Kłodzkiej. Ich łączna pojemność wynosi 16,7 mln m3. Łącznie zainwestowano w tę budowę ponad 147 mln euro, w tym 73 mln euro z Funduszu Spójności UE. Celem jest ochrona Kłodzka. Oczekuje się, że lepsza ochrona przeciwpowodziowa pobudzi lokalną gospodarkę.

W regionie, który co roku przyciąga 300 000 turystów, nadal można obserwować ślady powodzi 1997 roku. Widać to na wielu nieodrestaurowanych budynkach. Na przykład fasada kościoła Matki Bożej Różańcowej jest wciąż przesiąknięta wilgocią. W Gorzanowie nad Nysą Kłodzką stoi dom Romana Okrutnego. W 1997 roku jego parter został zalany. „Ściany są nadal wilgotne (…) nie do wysuszenia” – mówi emeryt. 

W Gorzanowie, wzdłuż Nysy Kłodzkiej, stoi krzyż upamiętniający powódź z 7 lipca 1997 roku. Poziom wody symbolizuje niebieska linia. | Marius Bihel

Prace nad solidną ochroną powodziową rozpoczęły się w 2018 roku w powiecie kłodzkim. W Roztokach na Goworówce oraz w Boboszowie na Nysie Kłodzkiej suche zbiorniki zostały oddane do użytku w 2021 i 2023 roku. W Krosnowicach na Dunie i Szalejowie Górnym na Bystrzycy Dusznickiej roboty dobiegają końca.

W centrum tej infrastruktury jest zielona zapora i zbiornik o powierzchni kilku hektarów. „Suchy zbiornik wykorzystuje się jako łąki, jest wprawdzie zapora, ale przepływ odbywa się bez zakłóceń. Jak przychodzi wezbranie, wtedy następuje gromadzenie wody” – tłumaczy Radosław Stodolak, który pracuje jako ekspert w projekcie dla Banku Światowego. Tego typu infrastruktura ma mniejszy wpływ na ekosystem, niż zapora ze stałym zbiornikiem wodnym, która może prowadzić do „zmiany, fauny, flory czy oddziaływanie na mikroklimat

Tadeusz Szewczyk nadzoruje zbiornik przeciwpowodziowy Roztoki dla Wód Polskich. Na szczycie zapory z dumą mówi: „Proszę zauważyć, jak dobrze obiekt został zaprojektowany, by wpasować się w krajobraz”. W oddali wyraźnie widać masyw Śnieżnika. Szewczyk był zaangażowany w budowę zbiornika dla firmy Porr. Przyznaje, że jest to ingerencja w krajobraz i lokalny ekosystem. Infrastruktury przeciwpowodziowe zajmują powierzchnię od 21 do 118 hektarów (czyli tyle, ile zajmowałoby od 29 do 165 boisk piłkarskich). Inżynier zaznacza jednak, że w każdym miejscu posadzono tysiące drzew, aby zrównoważyć wpływ prac na środowisko.

Tadeusz Szewczyk wyjaśnia działanie zbiornika w Roztoki. | Marius Bihel

Ochrona wiąże się z kosztami

Każda inwestycja ma dwie strony medalu” – mówi Piotr Marchewka. Zbiorniki mają jedną funkcję: chronić przed powodzią. „Niektóre z tych zbiorników, jak ten w Szalejowie Górnym, powinny służyć społeczeństwu, być wykorzystane jako kąpieliska, aby pobudzić turystykę” – mówi Ryszard Niebieszczański, radny powiatu kłodzkiego.

Ale umowy o dofinansowanie z UE mówią, że zbiorniki nie będą pełnić żadnej innej funkcji poza ochroną przeciwpowodziową przez 5 lat po oddaniu ich do użytku. Budowa tych obiektów wywołała poruszenie w regionie. „Wiele było kontrowersji (…), jeśli gdzieś były nieduże wysiedlenia, to jeszcze udawało się sprawę załatwić, ale przy dużych wysiedleniach ludzie stawiali mocny opór” – tłumaczy Marchewka. Lokalizacje zbiorników przeciwpowodziowych zostały wybrane tak, aby zminimalizować wywłaszczenia i przesiedlenia ludności.

W Boboszowie Katarzyna Wróbel wraz z rodziną mieszkała na terenie nowego zbiornika. W 2012 roku dowiedzieli się, że ich gospodarstwo jeździeckie znajduje się na obszarze, na którym ma powstać przeciwpowodziowa infrastruktura. Przez kilka lat żyli w niepewności. „Powiedziano nam, że otrzymamy odszkodowanie (…) Ale oferowana kwota nie wystarczyła. Mieliśmy wtedy około pięćdziesięciu koni i mieszkaliśmy z siedmiorgiem naszych dzieci”. Dzięki pomocy kancelarii prawniczej Katarzyna Wróbel i jej mąż otrzymali wyższe odszkodowanie, niż im zaoferowano. „To było bolesne, bo przecież budowaliśmy tu od podstaw całe nasze życie. Ale cóż było robić… Znowu wzięliśmy los w swoje ręce”.

Pochodzący z Kłodzka Przemysław Ziemacki jest dziennikarzem, który zainteresował się ochroną przeciwpowodziową. Nie ma wątpliwości co do zdolności zbiorników do zatrzymywania wód powodziowych. „Oznaczają niszczenie naturalnego charakteru tej rzeki. Krajobraz już jest zmieniony, koryto rzeki jest zmienione”. Uważa, że pieniądze zainwestowane w zbiorniki przeciwpowodziowe mogłyby zostać wykorzystane na rozwój naturalnych mechanizmów retencyjnych „takich jak przywracanie torfowisk lub innych rodzajów terenów podmokłych (…) tutaj, w górach, nie trzeba wielkich inwestycji, jest to przede wszystkim kwestia powstrzymania agresywnej gospodarki lasów”.

Zbiornik przeciwpowodziowy Boboszów ma pojemność retencyjną 1,4 mln m³ i maksymalną wysokość piętrzenia 17 metrów. Jest to jedyna infrastruktura w ramach projektu, która została zbudowana na Nysie Kłodzkiej| Marius Bihel

„Zagrożenie nie zniknęło”

Miejmy nadzieję, że te prace Wód Polskich zapobiegną kolejnej katastrofie” – mówi Bożena Krawczyk-Szymańska. Kilka lat temu przeprowadziła się z osiedla Nysa na mniej zagrożony teren. Gdy kilka dni z rzędu pada deszcz, pani Anna idzie sprawdzić poziom wody na Nysie Kłodzkiej.

Po intensywnych opadach deszczu w dniach 21-24 grudnia 2023 r. zbiorniki przeciwpowodziowe zostały wystawione na próbę. „W ciągu 30 minut spadło 10 centymetrów wody, (…) w zbiorniku poziom rzeki osiągnął 3 metry 20 centymetrów” – wspomina Franciszek Niemiec, operator zbiornika Roztoki. „Te zbiorniki zmniejszają ryzyko, ale zagrożenie nie zniknęło zupełnie” – tłumaczy Radosław Stodolak. Podczas rekordowej powodzi, jak ta z 1997 roku, „tej wody to są dziesiątki milionów metrów sześciennych”, a skumulowana pojemność retencyjna w regionie wynosi zaledwie 20 mln m3. Zbiorniki przeciwpowodziowe mogą „trochę tej wody złapać, ale z pewnością nie całą”. W przypadku tak poważnej katastrofy władze przejmuje natura. „Zresztą nie ma takiego systemu przeciwpowodziowego, który dawałby 100% pewności i bezpieczeństwa” – wyjaśnia hydrolog.

Zbiorniki pomogą złagodzić powódź w scenariuszu, w którym zalewa Bystrzyca Dusznicka i Nysa Kłodzka, ale jeśli będzie to Biała Lądecka, to już niebezpieczeństwo wzrośnie, bo nie ma tam takich urządzeń.  A Według Radosława Stodolaka zagrożenie tego dopływu polega na tym, że fala powodziowa może tam prawdopodobnie zsynchronizować się z falą powodziową na Nysie Kłodzkiej. „Kluczowe zadanie to ograniczyć wielkość fali na dopływach, zanim nałożenie się wezbrań spowoduje powódź na Nysie Kłodzkiej i w miejscowościach nad nią położonych” – tłumaczy hydrolog. Dolina Białej Lądeckiej jest zbyt gęsto zaludniona, by budować tam suchy zbiornik przeciwpowodziowy. Ostatecznie Marek Źródłowski, dyrektor lokalnego oddziału Wód Polskich, ma nadzieję, że uda się zwiększyć możliwości retencyjne tego terenu, aby „zapobiec kumulacji fal powodziowych w Kłodzku”.

Franciszek Niemiec, operator z w Roztokach, obserwuje konstrukcję zapory w dole rzeki | Marius Bihel

W latach 70. ubiegłego wieku Filip Fediuk, jasnowidz, przepowiedział, że w Kłodzku w dniu, w którym spotkają się trzy siódemki, wilk napije się wody. Powódź tysiąclecia miała miejsce 7.7.1997 r., wilk, czyli płaskorzeźba na zabytkowym budynku w centrum miasta, „wypił wodę”.

To legenda, którą wielu mieszkańców opowiada, gdy wspominają o powódź. Niektórzy twierdzą, że jasnowidz przepowiedział również, że lew napije się wody. Nieopodal kłodzkiego ratusza jest fontanna zwieńczona rzeźbą lwa. Budowla wznosi się jakieś dziesięć metrów wyżej niż jest usytuowana płaskorzeźba wilka. Mało prawdopodobne, by Nysa Kłodzka wzniosła się tak wysoko, ale młody mieszkaniec Kłodzka mówi, „że przecież nad naturą nie da się zapanować”. W dobie zmian klimatycznych nie można wykluczyć kolejnej dużej powodzi w Kotlinie Kłodzkiej.

Viktoria i Olha są z Popasnej, małego miasta w obwodzie ługańskim w Ukrainie, które od 2014 roku znajdowało się zaledwie kilkanaście kilometrów od terenu kontrolowanego przez separatystów rosyjskich. 

Viera pochodzi z Mariupola, miasta w obwodzie donieckim, które również znajdowało się tylko 25 kilometrów od najbliższej miejscowości przejętej przez separatystów.

Gdy w lutym 2022 roku w Ukrainie wybuchła pełnoskalowa wojna, to właśnie ich miasta były jednymi z pierwszych w które trafiły rosyjskie bomby, i które do dziś pozostały najbardziej zniszczone. Obecnie aż 90% budynków w Mariupolu i Popasnej została zbombardowana. Viktoria, Olha i Viera zmuszone do ucieczki spotkały się kilka miesięcy po rozpoczęciu wojny na północy Polski w miasteczku Łapy, które wybrały za swój tymczasowy dom. To niewielkie, ponad 20 tysięczne miasto, w którym niewiele jest perspektyw zawodowych zarówno dla Polaków, jak i dla nowo przyjezdnych uchodźców z Ukrainy. 

W związku z brakiem możliwości powrotu na Ukrainę, kobiety próbują ułożyć swoje życie rodzinne i zawodowe w Polsce. Przyjechały z małymi dziećmi, ich mężowie albo sami szukają pracy albo pracują na budowach w różnych częściach Polski.

Viktoria, uchodźczyni z Popasnej w Donbasie. Stoi przed cukiernią, w której pracuje.| Maja Zając

Rozszerzony dostęp do programu

Kobiety poznały się w Centrum Integracji Społecznej Przystań w Łapach, które pomaga osobach z trudnościami życiowymi poprzez zatrudnienie socjalne i reintegrację zawodową. Program od wielu lat służył Polakom z okolic, którzy nie mogli odnaleźć się na rynku pracy. Od wiosny 2022 roku dzięki finansowaniu z Europejskiego Funduszu Społecznego do programu przyjęto Ukraińców, dwadzieścioro osób z dwustu tych, które znalazły się w Łapach, uciekając przed inwazją rosyjską w ich kraju.

«Nasze miasto zostało zbombardowane wiosną 2022 roku, przyjechaliśmy więc całą rodziną tutaj, do Łap. Na początku było nam bardzo ciężko z pracą, ani ja ani mąż nie znaliśmy języka polskiego. Dodatkowo nawet gdybyśmy znali, to nie mieliśmy z kim zostawić dzieci. Dziadkowie, którzy zawsze nam pomagali, zostali w Donbasie. Po kilku miesiącach bez pracy i pomysłu dowiedziałam się o programie integracji zawodowej w Centrum Integracji Społecznej Przystań», mówi Viera, która obecnie pracuje w cukierni “U Lecha” w Łapach.

Od początku wojny w lutym 2022 roku, przez Polską granicę przeszło aż 18,8 milionów osób z Ukrainy (dane na kwiecień 2024). Zdecydowana większość z nich wróciła do swojego kraju (16,9 milionów), wielu wyjechało dalej na zachód, ale wciąż liczna grupa osiedliła się na terytorium Polski.

 Obecnie około milion ukraińskich uchodźców wojennych mieszka w Polsce i aż 65% znalazło tu zatrudnienie. To najwyższy wskaźnik wśród państw Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), wyższy niż w Wielkiej Brytanii (61%), Szwecji (56 %) i kilkukrotnie wyższy niż w Niemczech (19 %). Tak wysoki poziom zatrudnienia może być spowodowany bliskością kulturową i językową Ukraińców i Polaków, a także lukami na rynku pracy, które obecnie wypełniają właśnie osoby ze wschodu. 

Status UKR

Pomimo pewnych wątpliwości i dyskusji, polski rząd nieprzerwanie wspiera ukraińskich uchodźców wojennych, przyznając im specjalny status UKR, obejmujący dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej i świadczeń socjalnych.

Jednak wiele osób z Ukrainy mierzy się z barierą językową, problemem z nostryfikacją dyplomów, a także z dyskryminacją na polskim rynku pracy. Programy socjalne, takie jak ten oferowany w Łapach pomagają przezwyciężyć wiele z tych barier. 

Co istotne, odsetek kobiet wśród uchodźców wojennych jest bardzo wysoki. Według raportu Narodowego Banku Polskiego z 2023 roku to około 78%. Również w programie CIS Przystań zdecydowana większość uczestników to kobiety.

Dla uczestników z Ukrainy, Centrum Integracji Społecznej Przystań oferowało pracę kilka godzin dziennie w różnych obszarach: ogrodnictwo, opieka nad osobami starszymi, sprzątanie kościoła za niewielkie świadczenie. Dodatkowo uczestnicy odbywali lekcje języka polskiego dwa razy w tygodniu, byli też pod stałą opieką psychologa i doradcy zawodowego. 

«Podczas programu CIS Przystań nareszcie miałam możliwość poświęcenia czasu na pracę, bo brałam dzieci ze sobą. Dodatkowo zarobiłam parę groszy i nauczyłam się porozumiewać jako tako po polsku. W tamtym okresie było nam też wszystkim psychicznie bardzo ciężko. Rozmowy z psycholożką były jak ratunek», opowiada Viera.

Viera ze swoją rodziną w centrum Łap.| Maja Zając

Od kierownika fabryki do elekrtryka

Po półtorarocznym programie uczestnicy szukali pracy w różnych sektorach. «Razem z Viktorią odpowiedziałyśmy na ogłoszenie o pracę w cukierni przy pieczeniu bułek i ciast, pracę otrzymałyśmy od razu. Właściciel wiedział, że pracujemy w Polsce już od ponad roku, a dodatkowo mówimy po polsku. Bez programu nie wiem czy zdobycie pracy w Łapach byłoby możliwe».

Z kolei mąż Viery, Volodymyr znalazł pracę jako elektryk dzięki programowi. Mimo iż jest zadowolony z otrzymanej pracy, opowiada o tym, że w Ukrainie był kierownikiem fabryki i zarządzał całym zespołem. Tutaj ma trudności w znalezieniu tego typu oferty, również z powodu kwestii językowych.

Jak pisze Radosław Zyzik z Polskiego Instytutu Ekonomocznego, z badań wynika, że ponad połowa uchodźców z Ukrainy wykonuje proste zajęcia, a prawie co drugi pracuje poniżej swoich kwalifikacji. Im wyższe kwalifikacje pracownika zdobyte w Ukrainie, tym trudniej znaleźć mu pracę na podobnym stanowisku w Polsce.

Choć w 2024 roku większość Polaków ma pozytywny lub neutralny stosunek do ukraińskich uchodźców, jedna czwarta przyznaje, że ich stosunek z czasem się pogorszył (badanie Personnel Service). Po inwazji rosyjskiej w 2022 roku,  Polacy przyjęli miliony Ukraińców w swoich prywatnych domach i masowo organizowali zbiórki pieniędzy w całym kraju. Zjawisko to było bezprecedensowe i pokazało serce i zaangażowanie Polaków, ale niektórzy są zmęczeni obecną sytuacją – mówi Krzysztof Inglot, polski ekspert rynku pracy.

Do 2022 roku program CIS Przystań kierowany był wyłącznie do Polaków z okolic z trudnościami w znalezieniu pracy. «Pamiętam, że kiedy kończyliśmy nasz program i wiedziałam, że zaraz zacznie się nowa edycja, tym razem tylko dla Ukraińców, to po ludzku było mi smutno, że Polacy nie mogą skorzystać z takiego dobrodziejstwa. Na początku wojny bardzo Ukraińcom współczułam. Uważałam, że powinniśmy im pomóc w tej trudnej sytuacji w jakiej się znaleźli. Później jednak zauważyłam jak dobrze radzą sobie w Polsce i zmieniło mi się nastawienie», mówi Zofia, Polka, która uczestniczyła w programie CIS Przystań w 2021 roku. 

Viktoria ze swoją rodziną przed hostelem pracowniczym, w którym mieszkają.| Maja Zając

Strach i niechęć

Od 2024 program CIS Przystań w Łapach będzie z kolei kierowany zarówno dla Polaków jak i Ukraińców. «Uważam, że projekt powinien być skierowany głównie do Polaków. Jeżeli zostaną wolne miejsca, proszę bardzo. Nie im kosztem naszym», mówi Weronika, również uczestniczka programu z Łap. 

Według badania Personnel Service, to właśnie obawa przed utratą pracy na rzecz Ukraińców jest najczęstszą przyczyną niechęci wśród Polaków.

Na pytanie, czy zmienił się stosunek Polaków przybyszów z Ukrainy od 2022 roku, każda z moich ukraińskich rozmówczyń odpowiada, że nie. «Teraz w Łapach mamy przyjaciół zarówno  Polaków i Ukraińców. Mój młodszy synek bardzo się z polskimi kolegami zaprzyjaźnił. Tylko raz mieliśmy nieprzyjemną sytuację w szkole z powodu jednego chłopca», opowiada Olha. Viktoria i Viera też cieszą się z nawiązanych na miejscu kontaktów z Polakami. Opowiadają o swoich nowych znajomościach, a także ich mężów oraz dzieci. Viera chwali się też zdobytym w Łapach prawem jazdy, które zdała całkowicie po polsku. 

Mimo zadowolenia z życia w Polsce, kobiety rozważają powrót do Ukrainy w wypadku zakończenia wojny. «Do domu wrócić nie mogę, całe nasze miasto jest zniszczone. Ale jeśli skończy się wojna, może pojedziemy do centralnej, czy zachodniej Ukrainy. Zobaczymy, na razie próbujemy ułożyć sobie życie tutaj », mówi Viktoria.

Mąż Viktorii, Igor opowiada o tym, że lepiej żyje mu się w Polsce niż na ukraińskim Donbasie. Mówi też, że jego matka oraz brat od 2014 roku popierali Putina. Nie rozumieli również czemu Igor wspiera Ukrainę, i dlaczego wciąż wyjeżdża do Polski do pracy. 

W trakcie wywiadu Igor woła swoją matkę z innego mieszkania w hotelu pracowniczym, w którym mieszkają. Usadza ją i pyta:

«-A za kim byłem ja, i za kim byłaś ty w 2014 roku?

-Ty za Ukrainą, a ja polityką się nie interesowałam.

-A lepiej Ci się żyje teraz w Polsce, czy wcześniej na Ukrainie?

-W Polsce nieporównywalnie lepiej», odpowiada matka Igora zmieszanym tonem.